czwartek, 30 czerwca 2011

U cioci na imieninach...

Przy okazji wpadły mi w oko zdjęcia z majowego święta rodzinnego. Siostra, która zaoferowała miejscówkę, ma ładny dom i duży ogródek, więc bez grilla się nie obeszło. Jeszcze czuję ten zapach :))


Do wyboru ryba:


Oczywiście sałatki, dodatki - wszystko pożarte tak szybko, że wino zostało w kieliszkach :)


No i oczywiście deser! Mój ulubiony placek rabarbarowy:



Tort...



Przesympatyczny wieczór, a ostatnio coraz rzadziej spotykamy się w takim rodzinnym gronie. Szkoda, gdy więzy zaczynają puszczać, każdy zajmuje się swoim życiem.

wtorek, 28 czerwca 2011

Czerwcowe popołudnie w domu

Nadrabiam zaległości, więc przez chwilę będzie głównie fotograficznie... Jeszcze w domu sporo światła, tego złocistego, popołudniowego oczywiście. W październiku już nie zawita, gdzieś może na obrzeżach uda się je złapać, może zawita na chwilę na parapecie - i tak już do marca. Ale na razie pełnia radości, wciąż gdzieś wpadają przesączone między gałęziami promyki.

Bardzo mnie cieszą - w magnesikach na lodówce:


Na tę ścianę słońce pada tylko w czerwcu, dlatego tak bardzo mnie cieszy :)


Na parapecie oczywiście bywa cały rok, ale z taką mocą tylko teraz:


Przy okazji pstryknęłam pomidorki, o tej porze są fantastyczne, i mój nowy czosnkowy bukiecik. :)




nawet żelazko wygląda interesująco :)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Pogaduszki z rodziną

Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłam naszą wnusię :)) Taka maleńka kruszynka. Cudna jest, te usteczka obrysowane, nosek jak guziczek, uszeńka mapciutkie... Finezyjna robota, widać, że rodzice bardzo się starali ;))) A charakter jaki dobry: śpi i śpi, przeciągnie się, rozejrzy, i dalej śpi. Aniołek ;)))

Zaczęła się akurat przy nas troszkę wybudzać, więc pytam po cichu:

- Jak Ci się nasz świat widziany do góry nogami podoba?

A Zosia na to:

- To ty widzisz do góry nogami!

Cóż, nie chciałam się z maleństwem kłócić, zresztą szczerze mówiąc zabrakło mi argumentów na tę ripostę (bo może ma rację?). Na szczęście mała i tak znów zasnęła, ale jeszcze kiedyś wrócimy do tego tematu.

czwartek, 23 czerwca 2011

Jestem babcią! :))

Jeszcze nie widziałam naszej wnuczki, dajemy odpocząć świeżo upieczonej mamusi, ale już wiemy, że mamy 10 pkt. :))

Pierwsze wrażenia? Cóż, zostać babcią to znacznie łatwiejsze niż zostać mamą...

:)))

środa, 22 czerwca 2011

Popołudniowe polowanie

Polowanie oczywiście jak zwykle - na światło. Tym razem słońce przeświecało między chmurami, wąskim snopem pod gałęziami, jego (i moim) łupem padły głównie fiołki:





czarujące są te drobniutkie włoski na całej roślince:


... i niezwykły połysk na płatkach:


Asparagus też nabrał wyrazu:


W tle ... brudna szyba :))




Fotka z gatunku "portret z..." - tym razem trafił się spryskiwacz, ale nie mogłam sobie odmówić interesującego powtórzenia linii:


piątek, 17 czerwca 2011

Jest taka ulica...

Jest w Warszawie ulica Niedźwiedzia. I za cholerę nie mogę znaleźć, czy to jest ulica (kogo, czego) Niedźwiedzia, czy może (czyja, jaka) Niedźwiedzia.

W związku z tym: czy psiak zaginął przy ulicy Niedźwiedziej, czy przy ulicy Niedźwiedzia??? Byłam pewna, że to ten drugi przypadek, może to posesyjność hovawarta się we mnie odzywa, bo wolałam wersję "czyja" - dopiero teraz ktoś mi niechcący uzmysłowił, że można na to patrzeć inaczej...

I chyba przez to nie zasnę (żart). Ale tak poważniej - gdzie szukać odpowiedzi w takiej sprawie?! Doktor Google chyba nie wystarczy...

_______
http://www.dogomania.pl/threads/209511-Mix-collie-zgin%C4%99%C5%82a-w-warszawie-w-okolicach-Al.Wilanowskiej-Nied%C5%BAwiedzia

czwartek, 16 czerwca 2011

Wstrząśniętego cd.

Poleciałam do Taty do szpitala. Upał, truskawki takie pachnące, dojrzałe, że w czasie marszu się ugniotły :(( Akurat trafiłam na porę karmienia, więc niewiele czasu spędziliśmy razem, ale miło było zobaczyć.

Jeszcze jak rozmawialiśmy wcześniej to chrypiał (usg serca przez przełyk... też wykombinowali! usg macicy przez pochwę jakoś bardziej pasuje), ale gdy się spotkaliśmy już był radosny jak skowronek. Może więc pomogło???

Opowiadał, że pacjent przed nim miał parę strzałów i niestety się nie udało poprawić. A jemu od pierwszego poszło. Na klacie ma wprawdzie czerwony ślad od elektrod, ale przy zmniejszeniu problemów z serduchem to drobiazg. :)

Wrócił po zabiegu do pokoju, ten pechowy pacjent się skarży:

- Niech pan popatrzy, nic nie poprawili, tylko mnie poparzyli... tu i tu, i tu...

Na to Tata:
- A mi od pierwszego strzału pomogło!

- Ale z pana szczęściarz!

- No tak. Ale ja elektryk, zaprzyjaźniony z prądem! ;)))

Podobno wszyscy w gabinecie się ucieszyli, że tak ładnie poszło - ciekawe, czy to kwestia umiejętności, czy rzeczywiście szczęścia? :)

Wstrząśnięty, nie zmieszany

Dzisiaj mój Tatuś kochany przyjechał? wstąpił? skorzystał z zaproszenia?... w każdym razie trafił do szpitala. Tym razem nie nerwowo, ale na specjalne zaproszenie. Cóż, skusił się, darmowy wikt, opierunek itd.

A tak naprawdę pojechał, bo mu kazali. Na 8.30, na czczo. Koło 10-tej się odmeldował, że jest, że zrobili mu już jakieś wstępne badania, zostało jeszcze jedno i będą robić to. "To" czyli kardiowersja. Taka odmiana defibrylacji (co pokazują w różnych "ostrych dyżurach" i innych filmach - ktoś się zbliża do pacjenta z dwoma żelazkami pod prądem, krzyczy "clear!" i bach! prądem po sercu...). Różnica jest taka, że przy reanimacji walą byle najszybciej, a przy kardiowersji próbują wstrzelić się w odpowiedni moment. Nie zawsze się udaje, ale podobno jak się uda, to - jest fajnie.

Tak więc mój Tatuś został wstrząśnięty, chociaż nie zmieszany.

Oczywiście cały dzień czekałam na jakieś info jak na szpilkach, potem zaczęłam wydzwaniać i napastować tatowy telefon sms-ami. W końcu odezwał się, po 22-ej! żeby nie hałasować innym pacjentom wystukał sms. Okazało się, że dopiero wrócił z tych zabiegów, w głowie mu się trochę kręciło (może więc jednak zmieszany?), głodny, i sądząc po tonie sms-a niezbyt zachwycony.

Ale i tak cieszę się, bo cały dzień bez informacji, człek zaczyna się naprawdę denerwować. A kto by przypuszczał, że w szpitalu coś się dzieje konkretnego o tak późnej porze? Pytanie tylko czy pomogli... ale to chyba będzie wiadomo dopiero w piątek, po Holterze, po sprawdzeniu wszystkiego - może wtedy wróci do swoich psic, może będzie czuł się lepiej. :)

Jutro (a właściwie patrząc na zegarek to już dzisiaj) odwiedzę go w szpitalu. To znów Wołoska, więc może uda się posiedzieć nad stawem??

piątek, 10 czerwca 2011

Parapet żyje i ma się całkiem nieźle

Amarylisy szybko przekwitają... Ale ten czas, kiedy stoją na parapecie w świetle zachodzącego słońca, gdy ich barwy stają się intensywne, wręcz namacalnie ciepłe, jest fascynujący.

Po prostu cieszę się nimi jak dziecko i gdy tylko wpada tu jakiś promień słońca, któremu udało się przedostać między drzewami, pędzę po aparat.



A to jeszcze nie wszystko:



Wspaniałe kwiaty - nie za proste, nie za skomplikowane - piękne:



Moje ulubione zdjęcie...


Polecam wszystkim, którym "jakoś nie chce rosnąć" ;)

czwartek, 2 czerwca 2011

Dzień na mieście cd. - emocje

Ach, na Siekierkach wyczailiśmy fajną parkę. Jakieś młodziaki, para, opalały się na brzegu. A właściwie opalała się dziewczyna, a chłopak... plótł wianek z kwiatów. Tacy młodzi, uroczy, normalni... widząc taką parę człowiek od razu ma uśmiech na buzi. Jakiś kwadrans później wracaliśmy tamtędy, dziewczyna w wianku na głowie - cudowni.... coś takiego z nich emanowało, bo ja wiem: świeżość, nieśmiałość, niepewność i delikatność pierwszych kroków, że aż chciałoby się napisać jakąś cieplutką nowelkę.

Naprawdę widok wart zapamiętania. :)

Potem już nie było tak miło. Zrobiła się czwarta, czyli ruch popołudniowy "kierunek-dom". Spod sąsiedniego przedszkola wyjeżdża jakiś facet z dzieckiem... wyjeżdża z ulicy podporządkowanej w lewo, ale cały nasz pas stoi. Jakaś baba (niestety naprawdę płci żeńskiej) stanęła nie zostawiając mu miejsca na wyjazd. I zaczęło się - nie słyszałam słów, ale widziałam jego skrzywione usta, nerwowe wymachy ręką, pogardliwe miny - i tak sobie pomyślałam, co ten dzieciak z tyłu z tego wyniesie? jakim to pięknym słownictwem i zachowaniem Jaś nasiąknie?...
Baba wreszcie trochę cofnęła, facet przejechał.. a my? Zostaliśmy z powidokiem jego wykrzywionej twarzy. Może wystarczyłoby gdyby dał ręką kobiecie znać, żeby cofnęła? czy ta cała gadanina była potrzebna?

Na szczęście mam też pod powiekami widok młodziaków w trawie... :))) I wodne szaleństwa Pieska.

A potem dom, piwko i pizza domowej, męskiej roboty. Ja zmywam.

Dzień na mieście cd. - na Siekierkach

Gdy odebraliśmy zamówienie było wcześnie, więc namówiłam Mężczyznę na dodatek na wyprawę na Siekierki z Pieskiem - po mieście dało się jeździć całkiem znośnie, więc pojechaliśmy. Piesek kocha, bo może sobie tam polatać, nawet popływać. Jeździmy tam codziennie, żeby suczysko się wybiegało, ale w tygodniu zwykle późnym wieczorem... 22-23. Piesek nie może wtedy pływać, bo nie chcemy, żeby chodziła spać z mokrym futrem. Jeszcze się tam co zalęgnie?

A dzisiaj udało się wyskoczyć na trochę w ciągu dnia i było po prostu cudownie! Psisko aż poszczekiwało z radości, podając nam patyki i poganiając. Fajna jest... skubaniutka rozumie, gdy pytamy: chcesz pływać? jak chce to przylatuje i daje patyk, a gdy nie ma ochoty, to albo staje poza zasięgiem, albo daje patyk, ale nie puszcza mówiąc - "owszem, pobawię się, ale w szarpanie, nie chcę żadnego rzucania!" Dzisiaj popływała sobie, my pospacerowaliśmy...



Dzień na mieście

Upał dzisiaj straszny. Ale dzień mamy wolny (no, w miarę), czyli Mężczyzna w domu, więc wykorzystałam niecnie i pojechaliśmy odebrać wreszcie zamówione gadżety do kuchni. Mój wymarzony, urodzinowy nóż szefa, parę innych noży, parę misek do kompletu... takie tam. Na miejscu kupiliśmy jeszcze fajną patelnię (mniejszą, bo nasze dotychczasowe zwyczajnie nie mieszczą się na nowej kuchence obok siebie...), pojemniczek na przyprawy. Ach :)))

Przy okazji pstryknęłam fotkę (jako że tradycyjnie o tej porze słonko wkrada się drobnymi kroczkami do kuchni i strzela smugami światła) naszych nowych młynków - oboje zostaliśmy przez nie zauroczeni od pierwszego wejrzenia ;) W praktyce też są fajne, te elektryczne do nich się nie umywają (no chyba, że ktoś ma stosy bateryjek...).


Robienie zdjęcia nie było takie proste, bo Mężczyzna kupił sobie super noże za jakieś śmieszne pieniądze i cieszył się nimi jak dziecko, wymachiwał, kroił deskę, w końcu sam się skaleczył w palec. Gdy ja ustawiałam młynki w ostatnich promieniach słońca, Mężczyzna pokrzykiwał:

- Kobieto, daj mi plaster!
- Nie mogę, bo mi słońce ucieknie!
- Plaster, kobieto! Chcesz żebym się tu wykrwawił??

Uśmiałam się, uwielbiam tego faceta ;DD W końcu dostał plaster, a i słońce na szczęście chwilę poczekało...

PS.
Na środku patelni była nalepka "CORFLON - non stick". Czy to, że nie mogłam jej odkleić, to dobra reklama, czy zła?...

środa, 1 czerwca 2011

Apetyt na warzywka

Nam akurat (cóż, zwłaszcza Mężczyźnie) rzadko się zdarza, ale od wyjazdu na działkę łazi za mną młoda kapusta. Łazi i tupie, szturcha mnie co chwila w ramię, nie mogę przestać o niej myśleć. Kupiliśmy więc kapuchę i ugotowałam, pierwszy raz ;)

Wcześniej na działce podpytałam rodzinkę o przepis, a wyglądało to tak:

Wujaszek: - Szatkujesz kapustę, dusisz i gotowe.
- Bez tłuszczu?
- Bez.
- Do tego tylko koperek, przyprawy i to wszystko? Ale to jest takie gęste.
- Bo najpierw kapustę musisz zasmażyć.
- Ale podobno bez tłuszczu...
- Nie no, trochę jest. Zasmażasz a potem dolewasz wodę.
- Wody na równo?
- Nie! Tylko trochę.
- I to tak bez mąki i bez śmietany?
- No nie, na koniec trzeba dodać zasmażkę.
- Aaa, to takie "bez tłuszczu"... ;)
- Trochę tłuszczu jest.
- I to już na pewno wszystko?
- Tak, zasmażasz kapustę, zalewasz wodą, dodajesz cytrynę, koperek, przyprawy...
- Jaką cytrynę??

I tak po pół godzinie wiedziałam już jak zrobić kapustę. :))) Zapytałam jeszcze pana googla dla świętego spokoju i do roboty. A młoda, świeża kapusta jest po prostu piękna - te zawijaski, te odcienie... cudo:


*****
Po obiedzie pytam: - jak kapustka?
Na to Mężczyzna cienkim głosikiem: - No dobra, ale... postna taka.


Uśmiałam się, biedny mięsożerca. Cóż, dzisiaj poniedziałek, dzień ważenia - mamy się odchudzać, jak nie dzisiaj to kiedy?

Piwko

Upał straszny, w kuchni gorąco, wyciągnęłam więc z lodówki piwko. Popijając je zaniosłam Mężczyźnie truskawki. Piwa nie dostanie, bo wieczorem jak co dzień jedziemy z Pieskiem na pole. Ugotowany popatrzył na mnie smętnym wzrokiem i stwierdził: "musimy załatwić ci prawo jazdy"...

Cóż, dobrym ludziom wynagrodzone będzie w niebie (przynajmniej tak niektórzy uważają), to pewnie i zimnego piwa w upał mu nie zabraknie, ja się zatroszczyłam o siebie już teraz, tak na wszelki wypadek. ;D.

(No dobra, o niego zatroszczę się w weekend, pojedziemy na spacer w ciągu dnia, to się piwkiem zdąży nacieszyć.)

Jedyny z dziesięciu

Oglądamy "Jeden z Dziesięciu".

Pytanie: - ilu graczy jest w jednej drużynie w grze polo?

Mądry Mężczyzna rzuca: - Ośmiu.

Zawodnik nie trafił, więc Sznuk odpowiada: - Gra czterech jeźdźców na czterech koniach...

Mężczyzna: - No, czyli razem ośmiu.

*****
Cwaniak, uwielbiam go! (Zna odpowiedź na większość pytań, więc mogę ;))