sobota, 31 grudnia 2011

Wnusia

Nasza śliczna wnusia wyleguje się na kocyku ręcznej roboty - mojej własnej.  :)
Trochę jej współczuję - jakoś te zdrowe, bawełniane, pro i eko włóczki w przystępnej cenie nie sprawiają wrażenia zbyt miękkich i przyjemnych w dotyku, zaś te miłe i delikatne podobno dla dzidzi są be...

środa, 28 grudnia 2011

Zima...

Na razie jest taka sobie.

Z ciekawości zajrzałam więc do swoich wcześniejszych zdjęć, zrobionych w jakimś innym grudniu. Niezbyt urodziwe, spacery z psem po Wilanowie i Siekierkach. To taka "wsia" Warszawa... Parę miłych chwil wyskoczyło z jednej z szufladek w łepetynie, buzia się uśmiechnęła, może komuś innemu też sprawią przyjemność. 




 




piątek, 23 grudnia 2011

Skromnie i mało kolorowo... jak to w grudniu.

Dzisiaj ryba w porach.
Dietetyczne przygotowanie do świąt czy zwykły apetyt na rybę w porach?
... bo na pewno nie próba ożywienia kolorami stołu... ale żarełko smaczne.




poniedziałek, 28 listopada 2011

Żarełko

Nakupiłam trochę ogórków, poczułam nieodpartą chęć odegnania jesieni, a raczej zatrzymania choć na chwilę jej bardziej kolorowych dni i nakupiłam ogórków, cebuli, włoszczyzny, jabłek z ambitnym (jak na mnie) planem przygotowania czegoś na zimną, ciemną i smutną zimę.




Ogórki na sałatkę, jabłka na szarlotkę... a na koniec dnia w nagrodę grzanki - oczywiście z rozpędu nie pomyślałam, że nie samą zieleniną człowiek żyje, zapomniałam, że lodówka pusta, więc grzanki skromne - tylko cebulka i żółty ser... ale odrobina aromatycznych przypraw i zaczęły wyglądać obiecująco.



Teraz tylko zapiec, poczekać aż ser zacznie spływać i... pożarliśmy w parę sekund, aż żałowałam, że tak mało było. :)

Ach,  i mam też coś na rozgrzewkę, a jakoś nie miałam okazji się "pochwalić" - odrobinę słońca zaklętą w słoikach - nie wygląda zbyt pięknie, ale uwierzcie: ich aromat, smak potrafi zawrócić w głowie! Niektóre już napoczęte, nawet solidnie, ale cóż począć, że nie mogłam smaku złapać? Pachnący, słooodki, prawdziwy, polski miód.


Rzepakowy, gryczany, wieloowocowy, lipowy, akacjowy, malinowy, faceliowy... Chociaż pojęcia nie mam, czym u licha są te facelie???

sobota, 26 listopada 2011

Za firanką

Byłabym zapomniała!
A na parapecie, po cichutku, rośnie sobie malutki fiołek... Przyjął się! Bardzo się ucieszyłam, smutny dzień nabrał trochę kolorów - a jeszcze więcej, bo i odnóżka pokrzywy rośnie też się przyjęła i - odpukać - nie zamierza usychać. Nie mam dobrej ręki do kwiatów, tym bardziej mi się miło na serduchu zrobiło gdy je zobaczyłam. :)




piątek, 25 listopada 2011

Nowe słówka

Przeglądając słownik odkryłam nowe słowo: "abulia - psych. chorobliwy brak a. niedostatek woli, niemożność podejmowania decyzji i urzeczywistnienia zamierzeń."

Ha! Nie wiedziałam, że mój problem jest jednostką chorobową! Zawsze miałam problemy z podejmowaniem decyzji... ;))

Nie wiem tylko, czy mam się ucieszyć z usprawiedliwienia, czy może zbuntować i powiedzieć, że nie jestem chora?... Oczywiście wszyscy wiemy co myśleć, gdy ktoś mający problemy zaprzecza im i mówi, że jest normalny. ;) Z dziesiątej strony - czym jest normalność?

I tak mija mi samotny wieczór. Na głupotach. A tymczasem mięsko się piecze...



sobota, 12 listopada 2011

Zapomniałam o święcie...

Nie kupiłam nic do jedzenia, nie mamy nawet pieczywa! Ale obudziłam się rano, a w domu pachnie, i to jak! Ziołowym chlebem! Mój dzielny zapracowany Mężczyzna, nawet nie narzekał, po prostu wstał wcześniej i upiekł - taki jak lubimy: prawie sama skórka, pyyycha. :))) No i jak tu go nie lubić?

środa, 9 listopada 2011

Migawka z dawnych czasów

Jednym z dobrych smaków zapamiętanych z domu jest smak wołowych bitek - coś, czego nie umiem osiągnąć, ale zdarza się, że tęsknota mnie dopadnie i wtedy próbuję po raz kolejny... Jeszcze nie wiem jak smakują, ale wyglądają i pachną pięknie. :)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Spokojna niedziela

Lubię chryzantemy. Niektórzy uważają je za kwiaty cmentarne. Dla mnie są piękne - może to przez pogodę?

Dawno, dawno temu, chociaż wcale nie za siedmioma górami, 1 listopada był zwykle paskudnym, zimnym, burym, śnieżnobłotnym, wstrętnym dniem, jednym z najgorszych dni w roku - i widok tych pięknych, kolorowych kwietnych kul między lampkami był jedynym światełkiem w tunelu...

Ostatnie lata są znacznie łaskawsze pod tym względem (może coś jest w tym ociepleniu klimatu?), ale zostało we mnie upodobanie do pięknych, złocistych pomponów.


Złoto przed i za oknem...






Krótki spacer

piątek, 28 października 2011

Imieniny wujaszka

Jak zwykle zostaliśmy ugoszczeni pysznościami - wędliny własnej roboty, sałatki, różne przekąski, a potem oczywiście ciasta. Mniam! Tym razem zauroczył mnie surowy schab w pieprzu. Świetne i proste.
Kawałek surowego schabu długości kilkunastu cm obsypujemy 2 łyżkami pieprzu i 2 łyżkami soli, zawijamy w folię i na 2-3 dni do lodówki. Co jakiś czas "pomiętosić". Koniec przepisu. Efekt naprawdę zaskakująco smakowity!
My wykorzystaliśmy polędwiczkę.


Przy okazji złapałam trochę słonka w bazylii i w chryzantemach dostanych od Mężczyzny. Ciekawe, romantyk z niego żaden, a potrafi nie potykając się kupić po drodze kwiaty... :)


wtorek, 18 października 2011

Jeść jedzenie... cd.

Zrobiło się trochę chłodniej, więc Mężczyzna wymyślił, żeby zrobić nalewkę tybetańską:
35 dag obranego czosnku przecisnąć przez praskę i zalać 300 ml spirytusu. Zamknąć w słoiku i przechowywać w chłodnym, ciemnym miejscu przez 10 dni, co jakiś czas mieszając. Potem przecedzić przez gazę, zakorkować. Po 3 dniach eliksir jest gotowy. A potem zaczyna się zabawa: miksturę wypijamy 3 razy dziennie, zaczynając od 1 (słownie: jednej!) kropli, zwiększając o jedną przy każdym posiłku - czyli pierwszego dnia wypijamy kroplę do śniadania, dwie krople do obiadu i trzy do kolacji. Drugiego dnia do śniadania cztery krople, do obiadu pięć, do kolacji sześć i tak dalej aż do 24 kropli na kolację. Na 25 kroplach się zatrzymujemy wypijając je 3 razy dziennie, do wyczerpania nalewki (albo cierpliwości).
Poprawia odporność, krążenie, przemianę materii, no, po prostu rewelacyjna na wszystko. :)


Przy okazji zrobiłam też trochę nalewki pomarańczowej - to ta po prawej :DD
Nalewka pomarańczowa, czyli "wisielec" ma różne przepisy - ja wybrałam pomarańczę nadziewaną 44 goździkami, powieszoną nad 300 ml spirytusu. Po miesiącu należy połączyć wyciąg z 44 łyżeczkami cukru (17 dag) rozpuszczonymi w pół szklanki wody. Odczekać 2 miesiące. Nalewka ma wspaniały aromat i świetnie smakuje, przynajmniej robiona poprze. Nie mówiąc, że to czekanie ćwiczy charakter. :)

A tymczasem ogórki już gotowe do pożarcia:


Następne ogórki (i cukinia) powędrowały do sałatki na zimę (ocet mieszany z olejem wygląda obłędnie, mieni się jakby to był Sylwester, szkoda, że zdjęcie tego nie oddaje...):



Z rozpędu jeszcze przygotowałam trochę ziół na zimę - natki z pietruszki i selera umyłam, osuszyłam i zapakowałam w folię. I do zamrażalnika.