czwartek, 12 lipca 2012

O my biedni...

Odchudzamy się. Znowu. Tym razem całkiem na poważnie, bo Mężczyzna też. Sam chciał, a jak sam chce, to i jak mam większe szanse... Gorzej, że jak się wziął za odchudzanie, to z genialnymi pomysłami typu "jedzmy same pomidory".


Delikatnie oprotestowałam - że zdrowsza będzie dieta bardziej (chociaż odrobinkę!) zrównoważona, że nudną dietę szybko zostawimy, że on twardziel ale ja, słaba kobieta, nie dam rady tak jednostajnie... Trochę się ugiął. Poszedł znów poczytać googla i dodał jeszcze ziemniaki. W mundurkach. I na pociechę maślankę... bo smaczna dieta to kiepska dieta.


I nawet było to całkiem niezłe - poważnie. Gdyby nie narzekanie Mężczyzny: "a gdzie masełko?". Zakończone jednak rozsądnym: "wiem, wiem...".

Pomidory zjedliśmy na kolację - nie ma to jak urozmaicone jedzenie. ;)) Ale trzeba przyznać, że pomidory są teraz fantastyczne, a zapach przy odrywaniu ogonka... ja akurat uwielbiam do tego stopnia, że krzyknęłam na bazarze, gdy pani u której kupujemy warzywa, zaczęła mi te ogonki obrywać. Dziwnie popatrzyła na moje paniczne "Oj, nie!", ale ogonki uratowałam.


Po dwóch dniach ścisłej diety popędziliśmy na bazar - z dziką frajdą ganialiśmy wokół straganów i przytachaliśmy dwie wielkie torby i mnóstwo mniejszych... robiąc przy okazji mnóstwo planów, co z czym i kiedy pożremy.  



 Trzeba przyznać, że wspólne odchudzanie zapowiada się znacznie ciekawiej i przede wszystkim znacznie skuteczniej... zobaczymy na jak długo wystarczy nam pary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz