poniedziałek, 2 maja 2011

Co za dzień! Co za wspaniały dzień!

Lubię to mieszkanie... Daleko mu do ideału - przy głównej ulicy, na parterze, ciemne, bez balkonu... przy raz na pół roku przychodzi taki czas, gdy je prawie uwielbiam.

Słońce - to jest to, co czyni to mieszkanie wtedy fajnym miejscem do życia... światło.

W pokoju od wschodu, dodatkowo zasłoniętym budynkami z drugiej strony ulicy, pór roku prawie nie widać, ale to warsztat Mężczyzny, do którego staram się nie zaglądać. Za to po przeciwnej stronie mieszkania są dwa pokoje i kuchnia, które właśnie jakby zakwitły! Jest wiosna, słońce wysoko, ale liści na drzewach pod oknem nie za wiele, i to słońce zagląda w różne dziwne zakamarki. A ja próbuję je śledzić, złapać na gorącym uczynku. Taki dzień był właśnie wczoraj! Latałam więc po mieszkaniu jak wariatka z aparatem, pstrykałam co mi wpadnie w oko - ani sprzęt nie rzuca na kolana, ani tym bardziej moje oko do zdjęć, ale nie umiem się opanować...

Tak więc zamiast poroża na ścianie mam upolowane m.in.:

- przekwitłe hiacynty, nadające się tylko na wywózkę na działkę:




- świeżo zakupione słoiki na makaron, dawno już nie modne, ale cieszę się z nich jak dziecko:




- światło złapane w firany, na szczęście nie w sieć pająka, bo tego w domu nie znoszę...:



- tajemnicze odbicie czegoś, jeszcze "krzywsze" od własnoręcznie szytych firan, co w końcu zidentyfikowałam w końcu jako odbicie nogi od stołu:




- pierdółki na kuchennej półce:



- oczywiście tulipany od Mężczyzny:



- rozpoczęty sezon piwny:



- nawet Pieska dorwałam, chociaż ukrył się pod stołem:



To naprawdę niesamowite, ale dopiero teraz czuję, że rzeczywiście przyszła wiosna, i co może nawet ważniejsze, że wkrótce będzie lato!
Tak się ładuje bateryjki :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz